Dokładnie 25 kwietnia, Andżela, czyli jedna z moich kotek okociła się i na świat przyszły 4 piękne kociaczki. Pisząc „moja” mam na myśli to, że kotka kręciła się po podwórku, ja ją dokarmiałam i takim sposobem zawsze była gdzieś w pobliżu.
Andżela okociła się w trawie przy ogrodzeniu i tam też wychowywała swoje maluchy. Trzeba przyznać, że urodziły się śliczne. Każdy z nich zdrowy i silny, w kolorach szachownicy: dwa białe i dwa czarne. Codziennie, po kilka razy, zaglądałam do kotki, dawałam jej jedzenie, a ona za każdym razem dumnie pokazywała mi swoje maluchy. Widać było, że jest szczęśliwa. Mruczała, tuliła się do mnie i nie bała się, że podchodzę do jej młodych tak blisko.
Kiedy pogoda zaczęła płatać figle i z nieba lał się strumieniami deszcz, zrobiłam kociej rodzince niewielki daszek, żeby nie mokły i było im cieplej. Ogólnie miały dobrze i chyba nic im do szczęścia nie brakowało. Kociaki rosły, otworzyły już oczka i zaczęły być bardziej ruchliwe. Kotka co jakiś czas przychodziła na nasz taras żeby się napić albo na chwilę odpocząć od swoich maluchów.
9 maja kociakom strzeliły pełne dwa tygodnie. I dokładnie następnego dnia kocia mama gdzieś zaginęła.
Andżela i jej kocięta
Szukałam jej, wołałam ją, ale cisza. Nie wiem, czy zostawiła małe i sobie poszła, czy może turysta wpadł na pomysł żeby ją zabrać (często siadała na murku przy promenadzie) czy zwyczajnie coś jej się stało. Ciągle jednak mam nadzieję, że się odnajdzie i wróci do swoich maluchów.
Po tym, jak minął jeden dzień od zniknięcia kotki postanowiłam zabrać kocięta z deszczu i się nimi zaopiekować. Jestem bardzo wrażliwa na zwierzęta i każdą krzywdę wyrządzoną w ich kierunku. Nie miałam serca pozostawić ich na pastwę losu. Teraz mój dom zamienił się w kocią przychodnię.
Małe są ze mną czwarty dzień, więc myślę, że najgorsze już za nami. Przesypiają w wyścielanym pudełku przez całą noc, ale o 5 rano już się budzą na jedzenie, a w ciągu dnia potrafią być bardzo krzykliwe i głośne. Czasami piszczą tak, aż mi samej robi się smutno i przykro, że nie ma przy nich ich matki. Na szczęście cały czas pocieszam się tym, że przecież uratowałam im życie i powinnam być z tego dumna, a nie smutna!
Średnio co trzy godziny karmię maluchy specjalnym mlekiem zastępczym dla osesków, ale za nim go zdobyłam podawałam im mleko w proszku przeznaczone dla niemowlaków. Przez pierwszy dzień było ciężko, bo koty nie umiały pić ze strzykawki. Cały czas ssały moje palce więc musiałam kocim pokarmem polewać sobie rękę. Teraz jest już o niebo lepiej i karmienie wychodzi nam sprawniej. Poza tym strzykawkę wymieniłam już na butelkę ze smoczkiem i ssanie pokarmu idzie lżej.
Wyczytałam, że takie kotki nie potrafią się jeszcze same opróżniać i trzeba im pomóc również w tej czynności. Po każdym posiłku zwilżoną na ciepło szmatką przecieram ich odbyty i ogonki, oraz masuję brzuszki. Nie mam pojęcie czy robię to dobrze, ale po tych czynnościach kociaki słodko zasypiają więc chyba jest ok. Nawet czasami zdarza się, że cichutko mruczą 🙂 Póki co, koty wyglądają dobrze i mam nadzieję, że będą się rozwijać i rosnąć tak jak powinny.
Jeśli ktoś z Was miał kiedyś podobną sytuację i może mi dać kilka wskazówek to będę bardzo wdzięczna. Każda porada naprawdę mile widziana! Póki co, trzymajcie kciuki za mnie, za maluchy, a najlepiej za to, żeby zjawiła się Andżela, bo wszyscy tutaj za nią tęsknimy.
Aktualizacja: Andżela się nie odnalazła. Cała czwórka kociaków wyrosła na zdrowe, ogromne koty. Dwa z nich (jeden biały i jeden czarny) cały czas są ze mną, a drugie dwa poszły w świat swoją drogą.
Jedno z kociątek i moja ręka podrapana kocimi pazurkami
Karmienie kociąt
Słodkie kocięta i jakie zadbane, co u nich słychać? I czy Andżela się odnalazła?
Kociaki mają się bardzo dobrze! 🙂 Andżela się nie odnalazła, ale koty znalazły sobie zastępczą mamę, inną kotkę, która też się okociła i ma 2 małe kociaki. Cała gromada szczęśliwie szaleje na podwórku 😀